Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

Młodzieniec wszakże ochłonął prędko, poczuwszy, że się bądźcobądź ratować potrzeba, nadrabiając fantazyą i zuchwalstwem.
Udał, że wrażenia damy nie dostrzegł, lub nie zrozumiał i rzekł żywo:
— Niezmiernie szczęśliwy jestem ze spotkania z tym poczciwym oryginałem... Jest to najzacniejszy człowiek, chociaż ma czasem żartobliwe sposoby wyrażania się, które zrozumieć trudno... Przyjaciel i sąsiad mojego ojca, przywozi mi wiadomość od rodziny... Widzę z tego, co mówi, że biedny mój ojciec, w obawie konfiskaty za moje grzechy, wyprzedać się musiał...
Westchnął młodzieniec, dama spojrzała z ukosa, skrzywiona, ale znać było, że się nie da wziąć na słowa... Ona i panienka pozostały milczące.


Obywatel któremu imię było pan Prokop Hamowski, poszedł w swą drogę, wesół wywijając laską i podśpiewując „Trzeciego Maja mazurka“, bo nad Dąbrowskiego i „Maj“, nigdy więcej wyśpiewać nic nie umiał, a czuł czasem potrzebę objawienia w ten sposób dobrego humoru.
Mówiliśmy, że był to dzień spotkań... O kilka kroków dalej zeszli się z panem hrabią Stanisławem Starżą, który od ławki Moroza powracał.
Pan Prokop zdala zdjął czapkę i z przesadną pokorą schylił głowę przed starym.
— A! pana Prokopa... cieszę się! — zawołał Starża — znów tedy do Wiesbadenu!