Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

by na biletach nie pisał Monsieur Vincent de Darnocha... i t. d.
Starża się uśmiechnął...
— Jest to rzecz dziwna, że gdyby Pan Bóg na twarzach naszych pochodzenia owego sarmackiego nie zapisał, naród tak do swej narodowości przywiązany, jak my... najprędzejby starł z siebie wszystkie cechy zewnętrzne, które go znamionują.
Zważ pan, że mamy między sobą hybrydy polsko-angielskie, polsko-francuzkie, polsko-niemieckie, polsko-rosyjskie, że w naszej dzisiejszej społeczności więcej jest naleciałości obcych, niż zabytków własnych... i żeśmy już na pół rozpuścili się w kosmopolityzmie. Wyjmuję waćpana dobrodzieja z jego węgierką.
— I ze wszystkiemi staremi nałogami polskiemi... — rzekł Hamowski... — Ja pod tym względem już się nie zmienię. Skóra stara przyrosła mi do grzbietu... nie zrzucę.
Mniejszaby może zresztą było o zewnętrzne pozory, ale formy zawsze mówią coś i znaczą — to darmo... Jak w religii, tak w miłości kraju, formy i praktyki nie są rzeczą obojętną... dlatego, mości dobrodzieju, nie zrzucam i węgierkę noszę... póki mi jej nie zedrą.
Ale ot — od pierwszego zetknięcia się, wpadliśmy na metafizykę... tfu! lepiej powiedz mi, hrabio, kogo macie tu, co robicie i czy ja się tu rozerwę... bom po to przecie przybył.
Starża wziął go pod rękę.