Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

Starża załamał ręce.
— Koniec świata! — zawołał — o moja śliczna pani... gdzieżeś to marzenie chwyciła, latając motylem? Powiedz...
— Przyniósł mi je mój smutek... — odpowiedziała Ewelina.
— Moja dobrodziejko — odezwał się Hamowski — jest około jedenastej, a ja o tej porze zwykle spać idę, jednakże mimo godziny spóźnionej, proszę o głos. To co asindzka prorokujesz, już się nieraz działo... a u nas w Polsce... tyle było domów szczęśliwych, ilu mężów pod pantoflem. U nas kobieta królowała zawsze... a ja nie powiem, żeby nam z tem bardzo źle było... Tylko, moja dobrodziejko, wiesz asińdzka, co to była za kobieta? To była niewiasta biblijna! bohaterka, a nie błysczący motyl.
— Jak ja... — przerwała Ewelina.
— Przepraszam — dodał Hamowski — waćpani dobrodziejka wyglądasz wprawdzie na motyla, ale nim nie jesteś...
Tymczasem zagajam sesyę i solwuję ją na jutro...
— U mnie na godzinę trzecią na obiad — dodała, wkoło kłaniając się, Ewelina — panowie wszyscy? wszak prawda?
Podała rękę Starży i powoli poszła do hotelu.
— Ale to jest niepospolite zjawisko! — rzekł Wincenty zdumiony — to fenomenalna... istota.
Hamowski śmiał się.