Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hybrydy.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Ja chcę i muszę poznać tego oryginalnego kupczyka, dla samej jego dumy.
Starża ruszał ramionami.
— Skądże go pani wezmę? Nie mogę go szukać przez policyę i prowadzić gwałtem.
— Ale kiedy ja każę! — śmiejąc się, dodawała piękna pani...
— Gdybyś to pani powiedziała młodszemu niż ja... — westchnął Starża — ale niedołędze kulawemu...
— Który przecie prześciga młodych i zdrowych i myślą, i sercem, i zręcznością.
— A! pochlebnica.
— Ale nie... nie! mówię prawdę, bo pana kocham, bardzo kocham... — śmiejąc się powtarzała Ewelina i podawała mu rączkę.
Naówczas Starża westchnąwszy, najczęściej już nic nie odpowiedziawszy... kończył westchnieniem tak silnem, jak przekleństwo...
Jednego razu tak właśnie skończyli między sobą rozmowę, — a byli sami — gdy Starża spojrzał w oczy pięknej swej przyjaciółce i rzekł powoli:
— Że też pani nie znasz ludzi...
— Ja? nie znam ludzi...
— Szczególniej starych — dodał hrabia... — Nie wiesz pani, że w nich przygasła stłumiona wiekiem, przysypaną popiołami, okryta niejednym całunem, żyje wszakże młodość... ze wszystkiemi słabostkami swemi... że stary, tak dobrze oszaleć może, jak ośmnastoletni młodzieniec, pod gorącemi promieniami pięknych oczów, a jest to największe nieszczęś-