skałmuczonego, ale najmniejsze potrącenie o kwestyę społeczną, odkrywało dzikiego człowieka.
Zbytecznem byłoby mówić, że Lubicz grał zapamiętale, że był kobieciarzem obrzydliwie rozpustnym, że jedzenie i picie uważał za cechy zdrowego postępu i liberalizmu. Bez szampańskiego nie siadał do stołu, kosztował wszystkiego, co najdroższe. Rzucał pieniędzmi przez próżność, a z ludźmi obejść się nie umiał, bo radca stanu był, wedle jego pojęć, istotą uprzywilejowaną.
Wszystkie te cechy jego charakteru i nałogi życia, czyniły zeń istotę dosyć nieznośną, choć w pierwszem zetknięciu nawet dość miłą. Dopiero dłuższe obcowanie odkrywało choroby nieuleczone, gnilca tego, z którego nic już podźwignąć nie mogło.
Nie był to człowiek ograniczony, ale pracował mało, nie czytał nic prócz tego, co rozrywało chwilowo, a powierzchowne swe wykształcenie winien był tym okruchom wiedzy które przynosi rozmowa.
Ujrzawszy Ewelinę tak piękną, tak śmiałą i otwartą, tak lekceważącą ściślejsze formy towarzyskie, Lubicz wyobraził sobie, że trafił na petersburską piękność, posuwającą emancypacyę aż do ostatecznego sponiewierania się.
Przylgnął więc rozpustnik do zachwycającej pani, omyliwszy się zupełnie, a przyniósł jej i Starży, ciekawy w sobie egzemplarz nowego hybryda.
Ewelinę drażniła ta postać, zagadkowa i w europejskiem towarzystwie całkiem nowa. To, co opo-