Smutek czarny, trud czoło potem niesie zlane,
Rozpacz się i zwątpienie tarzają po ziemi,
Ucisk, co sznury dźwiga na ramionach twarde,
Pośmiewisko za rękę wiodące pogardę.
Jak przed burzą ucieka zlękła ptaków rzesza,
Wszystko przed tobą pierzcha, rozbija się, mięsza,
Chór jęków cię poprzedza, hymn żałoby goni,
Nic przed tobą nie skryje i nikt niezasłoni,
Nie rozbroi pokora, pycha nie zwycięży
Od Boga danéj siły i Bozkich oręży.
Tłumy pierzchają trwożne, lecz zapaśnik stoi,
Pierś nastawił bezbronną choć ją płomień pali,
Co męczeństwo rozedrze, to wytrwanie goi,
Bo ciało ma żelazne i duszę ze stali;
Wzniósł czoło, które potem krwawym się oblało,
Upadł — męztwa starczyło, lecz już mąk nie stało.
Taką światy nawiedza w zesłania godzinie,
Taką w spokoju nagle na człowieka spada,
Wśród ciszy nocnéj ojca porywa rodzinie,
Dotknie, i w stypę gwarna zmienia się biesiada.
A nikt nie wié, gdy przyjdzie, nie wié, kiedy minie.
Jak Damoklesa oręż zwieszona nad głową,
Truje wiosny poranek, spoczynek starości,
Błogo sercom — nim szatę przywdziały godową,
Już zimny całun okrył garstkę białych kości,
I wieniec róż przekwitnął w koronę cierniową.