Czuję żądło boleści jak z piersi dobywa
I męztwo męczennika i poryw do Boga.
Dusza we łzach skąpana młodnieje szczęśliwa,
Nie wiem, czy roskosz bardziej, czy mi boleść droga!
Życie — tajemnic węzeł, który śmierć rozcina,
Pół chwilki wśród wieczności, a długie bez końca,
Z jednéj strony kolebka, z drugiéj rozwalina,
W środku trawka Hioba i promyczek słońca.
O boleści! tyś święta, w tobie Boża ręka
Złożyła ziarno dobra, które łza odżywia,
Każdy uścisk twój płodny, zbawczą twoja męka,
Ona krzepi, zolbrzymia, wznosi, uszczęśliwia.
Tobą oko się pali i czoło goreje,
Piersi dyszą silniejsze, ręka się uzbraja,
Usta zapałem zieją, dusza promienieje
I proch upadły mocą twoją się podwaja.
Tyś natchnieniem proroków, męczenników siłą,
Poetów ogniem świętym i jasnością wieszcza,
W tobie Bóg wszystkie cnoty nadziemskie umieszcza,
By co wielkie dostępném tylko wielkim było.
Przez cię droga do niebios widzeń i zachwytu,
Do roskoszy niebiańskich, do uniesień świętych,
Ty na skrzydłach do Boga podnosisz błękitu
I łamiąc słabych tylko, dźwigasz nieugiętych.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Hymny boleści (1879).djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.