Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
—   114   —

— Niechno pan poczeka, niech się rozgoszczą i rozpatrzą — odpowiedział Kasper.
— Gdyby nawet się zgłosili — rzekł Mondygierd — nicby w tém nie było dziwnego. Wiesz jak ja z nieboszczykiem Zabielskim byłem, jak z bratem. Nie może to być, żeby wdowa o tém nie wiedziała. Prawdą a Bogiem, mnieby się jéj submitować należało.
Kasper się rzucił z fukiem.
— A co? już jegomości korci? już korci? już? Biedy się zachciewa!!
P. Paweł zmieszał się strasznie, miał zacząć łajać, ale stary chwycił coś ze stołu i z pokoju wyszedł, drzwiami trzaskając. Zatarło się to późniéj i nie było mowy o Harasymówce, gdy jednego rana, p. Paweł siedzący w ganku, zobaczył chłopaka idącego do dworu. Poznał zaraz, że nie był żaden z jego wioski, bo tych wszystkich pamiętał, domyślił się, że z Harasymówki być musiał, bo tam oni siermięgi nosili trochę innym krojem i sukno ciemniejsze.
Chłopiec wprost do dworu kroczył; podszedł do ganku, pokłonił się nizko i z czapki wydobył pismo.
— Masz tobie! z Harasymówki — odezwał się pan Paweł, biorąc.
— Idźże do kuchni, poczekaj.
Obejrzał list. Wyglądał kapitalnie. Miał na sobie ceremonialną odzież, niby frak — kopertę