Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.
—   135   —

i sługa odboleć nie mogli, nie był bowiem prawie używany i tak jak nowy!
W czasie ubierania, również jak czasu podróży obijanikiem, pan Paweł nieco ochłonąwszy z pierwszych wrażeń, jakie na nim uczyniła pani Zabielska, upokorzony swą wrażliwością z poważniejszym wiekiem niegodzącą się, sam o siebie niespokojny, dawał sobie admonicye ojcowskie. Była to forma przez niego często używana w rozmowach z samym sobą.
— Pawełku mój! — mówił sobie — na rany Chrystusowe, miéj ty rozum, pamiętaj na metrykę, nie dawaj się paniom uwodzić i ciągnąć na bezdroża. Zaledwie jedno głupstwo odbolałeś, ledwie się zatarło, już ci pachnie drugie, stokroć gorsze, bo piękna wdowa w oczy ci plunie.
Miłość własna się oburzyła.
— Ale ba! ale ba! — mruknęła z kątka.
— Nie, nie pochlebiaj sobie — ciągnął rozum daléj — co prawda, to prawda. Młodzieniaszkiem nie jesteś, niechże owo fiu bździu raz z głowy wywietrzeje. Po co ci żona i niewola? to nie ma sensu. Konia gdy od ósmego roku nie otargano, darmo go zaprzągać, tak i z tobą. Do jarzma się nie nałożysz, poczniesz wierzgać, ty sobie, jejmość sobie, wojna domowa... Tfu! porzuć.
Żadnych wejrzeń pożądliwych, żadnych uśmiechów przymilających się, żadnych nierozsądnych porywów, żeby mi nie było.