Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
—   160   —

stem jakimś pękała, a gdy na gwałt wdział ją pan Paweł, nie schodziła się na przedzie, nie spinała na piersiach.
— Pan, jak Boga kocham, wyrósł — prychnął Kasper.
— Gdzie tam, to ta głupia się zeschła czy kat ją wie — odparł Paweł.
Odrzucono ją na stronę. Surdut granatowy okazywał mnogość plam wywabionych trędowacizny i brakło mu pary guzików, czarny na łokciach był wyślizgany, z fraków dwu, granatowy świeżo szwankował, czarny krojem jakoś do obecnych czasów się nie nadał. Z kamizelek wiele było w stanie opłakanym, inne kończyły się tak wysoko, iż z odzieżą po nich następującą w zgodzie nie były. Wszystkiego było dosyć, nadto, ale surowy sędzia p. Paweł w duchu musiał wyznać, że fundamentalna restauracya garderoby była wskazana przez sytuacyę, w logice wypadków.
— Już ty tam sobie gadaj co chcesz — odezwał się do milczącego Kaspra — to są... to są rupiecie. Póki nikogo w sąsiedztwie nie było, uchodziło i tak, a no, teraz nie można!
Nie... tak się dłużéj ostać nie może! — dodał chodząc wśród rozłożonéj garderoby pan Paweł. Przyszła mu myśl szczęśliwa zawarcia ust Kasprowi, oczyma wyszukał co było najgorszego, najmocniéj zdesperowanego, wybrał to i rzucił na ręce Kaspra.
— To dla waszeci!