Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.
—   164   —

działa? Czemu jaśnie pan nie może mieć to, co ma pan Symonowicz? albo jeszcze lepsze?
Pan Paweł wziął go za rękę.
— Słuchaj Icek, zgoda, niech będzie nowa, ale taka jak u tego błazna Symonowicza, żeby nie była! Ty to rozumiesz! Co Symonowicz, to nie ja! To szaławiła, wiercipięta, szałaput, a ja człowiek stateczny... Owszem, taratatkę chcę mieć, ale taką, jaka mnie przystała. Nie pożałuję na nią. Ale mi zrobisz inną i piękniejszą!
Icek w ręce uderzył.
— Co nie ma być? wszystko będzie! — zawołał
— Tylko bez zdzierstwa!
— Pan mnie zna, ja człek sumienny — odrzekł na płask rękę szeroką przykładając do piersi Icek — pan mnie zna! Ja... u mnie rzetelność! to jest mój majątek. A że mnie pan, jak się dobrze skończy robota, da ćwiartkę pszenicy prezentu, to ja wiem!
— O, zaraz pszenicy! — zawołał Paweł — widzisz.
— I korzec grochu — dorzucił Icek.
Mondygierd wziął się za głowę. Tu tedy wystąpiła kreda na plac i rachunek, ile to będzie kosztować.
Spuśćmy zasłonę na tę walkę, choćby dlatego, że nasz bohater, któremu się zdawało, że bitwę wygrał, na głowę w niéj został porażony. Oba spotnieli. Icek ochrypł. Szmuklerska robota, która miała stanowić główną ozdobę taratatki, była najkosztowniejszą, ale Icek, Icek musiał ją zamówić