Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.
—   168   —

Towarzystwo tak jakoś rozochocone, nie podobało się Mondygierdowi, który przesadzoną powagą chłodną okazać się to starał.
Pan Fortunat i Symonowicz byli widocznie po obiedzie i podchmieleni, gość miał już minę tak spoufaloną, tak zuchwałą, iż aż nadto go znajdował p. Paweł przyswojonym.
Wyśmienity humor dowodził, że z przyjęcia był szczęśliwy. Nie ustąpił śpiewający i chichoczący pan Fortunat od natychmiastowego utraktowania winem przybyłego.
Tymczasem wdowa go spytała, dlaczego tak o niéj zapomniał.
— A, moja mościa dobrodziejko! — odparł zagadnięty — zawsze służeczka jéj, i na ordynans, ale naprzykrzać się nie chcę. A pani dobrodziejce na weselszych niż ja gościach, widzę nie zbywa.
Spojrzała nań z uśmiechem p. Zabielska, jakby myśl zazdrosną odgadła.
Pan Fortunat właśnie był odwiódł na stronę Symonowicza i tam czegoś pocichu szepcząc, śmieli się do rozpuku.
Wdowa pochyliła się niemal do ucha p. Pawłowi, z minką bardzo wdzięczną.
— A ja właśnie mocno pragnęłam pomówić z kochanym sąsiadem. Tylko nie tu — dodała — nie tu! Wypij asindziéj wino dla konkokcyi, to nigdy nie szkodzi. Gorąco straszne w pokoju, możebyśmy wyszli trochę do ogródka.