Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.
—   172   —

— E! to nic! to nic! — wybąknął opatrując połę.
— Ale pozwólże — odezwała się Zabielska, dobywając szpilkę — choć tymczasem przypnij. A żebyśmy się nie kłócili, choć panu szpilkę daję.
Ukłuła w palec Mondygierda śmiejąc się, ten ją znów cmoknął w rączkę. — Delicye!
Na chwilę zapomniał o jedwabnéj podszewce, choć z nią serce mu się rozdarło. Pierwszego dnia, nowiuteńka!!
Powrócili na ganek, a po chwili do pokojów. Tu już Symonowicza znaleźli przy pannie Filipinie, a panna i rumieńców dostała i śmiała się, i zdawali się w komitywie najlepszéj.
Był to już taki człowiek z tego Symonowicza. Co na placu, to nieprzyjaciel. Wieczorem gotów był do stróżki stroić koperczaki!
A że Fortunat był nielepszy, dobrana para rozstać się nie mogła.
Po powrocie do salonu, brat jejmości, zawsze z gitarą i pobrzękując na niéj, zbliżył się do pana Pawła.
— Wiesz, kochany sąsiedzie — szepnął — parol ci daję, ten Symonowicz to przedziwna rzecz! Nigdy się nie spodziewałem w Pińszczyznie takiego wiuna złapać. Mówię ci, paradny! Pije jak gąbka, wesół, chichot, do kobiet jedyny i koleżka jakich mało.
— Szczęśliwy jest — odparł sentencyonalnie,