Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
—   181   —

dziejki, aby mu się nie dawał zbyt zbliżać i konfidencyi z nim unikał! A co? a co?
— O Symonowicza to tam mniejsza — ciągnęła daléj pani Zabielska — ja po nim płakać nie będę, może chyba Filipina go pożałuje, bo téj się podobał, między nami powiedziawszy, choć to taka trusia, a to taki zabijaka... o Symonowicza mniejsza, ale zaraz pozwą o sumę, a ja zapłacić jéj nie mam zkąd! — dodała, ręce załamując wdowa — a procesów się tak boję! tak boję! Symonowiczom należy się, mój dobrodzeju, dwadzieścia tysięcy i procent bodaj pięcioletni po sześć od sta!
— Ha! — zawołał p. Paweł — prawda, że dwadzieścia kilka tysięcy złotych piechotą nie chodzą, ale z pomocą Bożą damy na to rady.
Pani Zabielska posłyszawszy to przyrzeczenie, nie zważając na pannę Bernardę, niedaleko strzelającą jeszcze z liści, pochwyciła p. Pawła za ręce i z takim wyrazem wdzięczności spojrzała na niego, że mu serce w piersi stuknęło jak młotem, i gdyby w téj chwilii była zażądała od niego Kozłowicz, z rowamiby jej u nóg złożył.
— Kochany sąsiedzie — dodała głosem przejętym — wierzaj mi, że w tobie widzę jakby ducha mojego nieboszczyka męża! Tyś był jego przyjacielem! bądź moim, bierz Harasymówkę, interesa, wszystko, ja ci się oddaję w opiekę... Sama zginę z trwogi! Nie mam nikogo.
Co się z Pawłem działo, żaden język nie wy-