Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.
—   185   —

— To je sobie weź w opiekę — rozśmiał się garbaty. — Dalibóg. Zabielska tylko co słowo: pan Paweł, pan Paweł, ja to widzę, że ona cie zbałamuci! Ty się z nią ożenisz!
Mondygierd rzucił się.
— No! nie aprehenduj tak bardzo! — dodał Fortunat — ja lubię prawdę mówić!! Ona do acana robi czułe oczy, a żeby się nie wstydziła, dygnęłaby nastawiając rączki... Weź mnie! kobieta poczciwa z kościami, tylko tchórz, jeśli nie z miłości ze strachu wyjdzie za niego. A nie będziesz się miał na co skarżyć! słowo daję, bo i żonkę mieć będziesz miłą i kobietę dobrą, a i Harasymówka ci przylega i... mówią że coś warta. Dla mnie, jabym za nią trzy grosze nie dał.
W czasie tego wywnętrzania się pana Fortunata pan Paweł robił różne ruchy denegacyjne, to się śmiał to czerwienił, to rękami machał.
— Daj bo pan pokój żartom! — dorzucił w końcu.
— Ale to nie są wcale żarty — odezwał się Fortunat — ja bo mam nos.
Podedrzwiami odezwał się gruby głos panny Bernardy:
— Pani prosi na kawę!
Wstali więc, Fortunat wyciągnął się, westchnął i chwycił za głowę.
— Jakem tego Symonowicza walił — rzekł — pięścią się sam trąciłem w łeb, i tęgiegom sobie