Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.
—   188   —

się ma sługę, i mogę to rzec, przyjaciela, ten powinien znaleźć. I znajdzie, mocia dobrodziejko, każdéj chwili... we własnéj kieszeni...
Wdówka się zarumieniła, aż jeszcze młodszą mu się wydała niż była.
— Ależ bo — odparła niby tęskno i zakłopotana — jakże bo ja tak mogę nadużywać jego dobroci!
— Ja tylko to dodam, że nie ja acani dobrodziejce usługę uczynię, ale pani mi łaskę, przyjmując ją.
— A potém? ale jakże to panu oddam? — figlarnie zagadnęła wdowa.
— Proszę być spokojną, rachunek ze mną będzie łatwy!
Gdy to mówił stali w obijaniku, z którego głębi podniósł się Stasiuk, rozmowa więc, która mogła doprowadzić do — do oświadczenia nawet ze strony zaanimowanego p. Pawła, na tém się przerwała.
Zabrał się jeszcze raz ręce marcepanowe całować. Szybko rzuciła mu w ucho Zabielska:
— Fortunat się wyrywa, z Symonowiczami trzeba kończyć, zlituj się jutro na obiad. Ja bez pana żyć nie mogę.
Na tém wyrazistém wyznaniu, które całą machiną p. Pawła wstrząsło do gruntu, skończył się ten dzień dlań niezapomniany.
Wprawdzie ostatnie słowo wyrzeczone nie zostało, ale stał na progu, jeden krok daléj, a wszyst-