List był, łatwo poznał, od rejenta; podano świecę. Brzmiał jak następuje:
sąsiedzie, dobrodzieju!
„Uproszony przez pana Piotra Symonowicza, abym sprawę jego z wdową Zabielską, twéj interwencyi powierzył, nolens volens muszę oprymować objektem nieprzyjemnym.
P. Piotr Szymonowicz, w najlepszych intencyach załatwienia interesu z wdową Zabielską, pełen ufności, iż intencye te nie będą źle interpretowane, stawił się w Harasymówce, gdzie przez brata jéjmości w grę wciągnięty, spojony, pobity, zaledwie z życiem uszedł, poniósłszy stratę jak podał do protokułu, w efektach różnych, czasu nocnéj awantury postradanych, na przeszło tysiąc złotych. Łączy się z tém słuszna pretensya o zasadzkę na życie i gardło.
Zważywszy, że Symonowicz ma na Harasymówce sumę rękodajną dwudziestu tysięcy z zaległemi prowizyami, łatwo dowieść, iż pozbywając się kredytora, długu zarazem zbyć się chciano. Kryminalny proces nieuchronny, nie tykając sprawy drugiéj o pieniądze, która swoim iść musi porządkiem. O tém wszystkiém zechcesz uwiadomić sąsiadkę, a jeżeli porozumienie możliwe, przy wynagrodzeniu krzywd, mogę służyć za pośrednika“ i t. d.
List był długi, dawał do myślenia. Z chorą nogą, kazawszy stoliczek przystawić do łóżka, pan