Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.
—   20   —

woli na nogi dźwigać, pan Paweł kilka razy zagadał coś o kluczwójcie, że zapomniał po dziecko przyjechać.
— Bo juści to paskudztwo trzeba raz oddać gdzieś i pozbyć się tego — mówił do Kaspra. Skończy się na tém, że gdy się to we dworze chować będzie, ludzie gotowi o tém Bóg wie co pleść, a tego ja nie chcę; nikt nie wie jak on się tu dostał, poczekawszy, zapomną i bajki z tego urosną.
Kasper zwyczajem swym stał z rękami na piersiach założonemi, nie mówił nic. Pan Mondygierd spojrzał nań.
— Cóż bo znowu stoisz z gębą zamalowaną? — zawołał — toć mógłbyś się przecie odezwać, hę? Trzeba oddać, a kluczwójt nie przyjeżdża. Żeby człowiek litości nie miał, toby na furę z babą wsadził i wprost do sądu odesłał. Niech sobie robią z tém co chcą, to do mnie nie nalaży. Co mi tam! a ta głupia Maryna plecie, że oto zęby się wyrzynają, bo ciągle jakieś zęby co raz nowe dostaje. Ja nie wiem póki to tego będzie? Raz to potrzeba przecie skończyć. Potém przyjdzie ospę szczepić i licho wie co, a tymczasem we dworze ciężar.
— Jakiż ciężar proszę pana? Kwarta mleka i trochę chleba? — mruknął Kasper.
— A dozór? — przerwał Paweł — te babska to jak swojego nie mają, cudzymby się po całych dniach bawiły; nic nie robią, tylko się nad tym smarkaczem rozpadają.