Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.
—   27   —

— Czego waćpan chcesz? — dodał surowo pan Paweł.
— Jaśnie panie — łamiąc ręce, zawołał przybyły — przywlókłem się paść do nóg i dziękować mu za ocalenie mojego dziecka! mego jedynego dziecięcia!
— Co! co! co! jakiego? gdzie? proszę się jaśniéj wytłomaczyć.
Wydra tchnął mocno i począł opowiadać nadzwyczaj żywo.
— Proszę o chwilkę cierpliwości, niech pan raczy posłuchać, opowiem wszystko jak było. Bóg świadek duszy mojéj, prawdę jak na spowiedzi, świętą prawdę.
Zmarszczył się pan Paweł.
— Słucham, ale do rzeczy, bo ja próżnych słów nie lubię.
— Na folwarku, w którym ekonomuję od lat dziesięciu, służyła dziewczyna, Marcysia. Pisarz prowentowy się w niéj zakochał, tak, że nawet się miał z nią żenić. Dziewczyna była piękna i poczciwa, lubili ją wszyscy... ale rodzice Słomkowskiego żenić mu się z chłopką nie pozwalali. Bóg ich wie jak i gdzie, ale dosyć, że się pobrali. Słomkowski musiał ze swojemi zerwać, a że był do nich przywiązany, zachorzał z żalu, no, i umarł. Marcysia została jak palec sama na świecie z dzieckiem. Straciwszy męża, cała się w tego dzieciaka, można powiedzieć, wlała, nosiła się z nim dzień i noc,