Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.
—   36   —

pomalutku, spojrzał na pana i poważnie wysunął się z pokoju, drzwi dosyć mocno zatrzaskując za sobą.
Mondygierd został sam. Żal mu było okrutnie tego smarkacza, do którego się niepotrzebnie przywiązał, a wydać się z tém wstydził. Gniewał się na losy.
— Drugim razem — mruczał — znajdzie się sierota, o którą nikt nigdy się nie upomni, jak ona komu cięży, ludzie się nią rzucają, a tu wnet i ojciec się przystawił, Bóg z nim, ale trzy lata się to hodowało, żeby człek szczenię wykarmił, to się przywiąże do niego. Taka głupia ta ludzka natura...
Począł sobie perswadować.
— Nie, ale bom głupi — rzekł w duchu. — Przyzwyczaiłem się? no to co? odzwyczaję się, i kwita. Pewnie, że szkoda, bo to już zaczynało gadać i byłoby to rosło sobie, a w domuby nie tak było pusto, ale, no cóż? mam się dlatego obwiesić, plunąć na marę! Co mi tam! Tak z tém, jak bez tego!!
Machnął ręką ogromnie, westchnął i słowo w słowo, jak Kacper przed chwilą, zapatrzył się w okno, z wyrazem smutku na twarzy.
Ze wszystkich sąsiadów i przyjaciół, z którémi żył, mimo nieustannych sprzeczek, w przyjaźni i zgodzie p. Paweł, najulubieńszym mu był rejent Sawicz. Zwano go rejentem, chociaż nim oddawna nie był, przylgnął tytuł ten do niego z dawnych