Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
—   39   —

— Pewnie! do czego mi to ma być! Już mi kością w gardle stoi, jednakże ja tego bez sądu nie mogę zrobić.
— Sfiksowałeś, czy co? — rozśmiał się rejent — a sądowi na co ten bęben? Kto ci się o niego upomni. Kontenci będą, że się zbyli.
— Zawsze, tak — tego — to nie może być! — krzyknął p. Paweł, zajadając chlebem, aby nie pokazać, że się zawstydził.
Rejent jadł i śmiał się.
— Wiesz, kochanie — rzekł — możnaby ciebie posądzić, że ci się konsolacyi tak zachciało, że aż cudzą sobie przywłaszczasz. Cała sprawa funta kłaków nie warta! Pluń i porzuć.
Mondygierd coś zamruczał i siadł. Rad był, że rejent przyjechał i dywersyę zrobił jakąś w sprawie, razem z tém jednak wahał się nawet przy nim odzywać, aby go nie wyśmiewał.
— Już ty mi nie mów — począł Sawicz — tyś się do tego smarkacza przywiązał. Słabizna z ciebie... Ja codzień panu Bogu dziękuję, że się nie ożeniłem, a ty, jeźli już się w tobie te symptomata odzywają, prorokuję ci, na starość jesteś gotów to głupstwo zrobić.
Mondygierd aż podskoczył.
— Idźże ty mi z tém gadaniem! — zakrzyknął.
— Co masz się wstydzić i wypierać tego — mówił rejent — albo to po ludziach nie chodzi. Tak bardzo stary nie jesteś, kołtuna jak ja nie