Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

nosił, o czém bęben się zdawał nie wiedzieć. Śmiało jednak garnął się do starego znajomego.
Żegnany, przeprowadzany, w towarzystwie Wydry dostał się do obijanika swojego Mondygierd i gdy od brzegu odbili, siedząc pod poklatem nie mógł sobie nie pomyśleć patrząc ku folwarkowi.
— Poczciwe ludziska!
Rozpatrując się we wspomnieniach tego pobytu u Wydrów, mimowolnie i pannie Adeli w nich dał miejsce.
— Panna co się zowie — mówił sobie — a takie to śmiałe, zuchowate, otwarte, nie płochliwe i znać gospodarna. Cale niczego! Że téż to nikt się jéj nie trafił. Jeszcze dziś młoda i przystojna, a lat temu kilka musiała być jak kwiatek. I w głowie cale nie źle.
Płynąc obijanikiem przeciw wody, powoli, żeby człowiek chciał nie myśleć o niczém, a tak sobie wypoczywać patrząc na świat, to nie potrafi. Trzeba albo spać, lub się czemś zabawić samemu, bo to co otacza, rozerwać nie może. Płynie się trzcinami, które świat zakrywają gęsto zbite, trzęsąc kitami nad czółnem, czasem gęste łóz zarośla ścianą stoją po stronach obu, rzadko wierzba gdzie lub sosna pniem nagim i odartym nawinie się na oczy.
Niekiedy moczary kępiaste, między któremi czajki boleśnie zawodząc latają, rozścielają się szeroko, a na nich chyba opadły, stary siana stóg tyczką przebity wzrok zwróci. Wioska i karczemka ze