Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.
—   59   —

wschodkami ku wodzie dla żeglujących, kawał lasu trafią się rzadko.
Panu Pawłowi téż te brzegi ojczystych wód tak były już znane, że się niemi zabawiać nie mógł.
Myślał więc o przeróżnych rzeczach, o sobie i o swoim losie, o Kasprze, o chłopcu, o Wydrach, o pannie Adeli, o Sawiczu, który się tak nie do rzeczy i zapóźno żenił i znowu da capo al fine. Temata te obrabiać miał czas przez cały dzień z kunsztownemi waryacyami, dzierzgając na nich fantazyą najosobliwsze wzory — ożenienie rejenta nie mogło mu wynijść z głowy ile razy o niém pomyślał, powtarzał, że owaryował, litując się nad nim.
Już około południa dumając o tém wpadł na myśl dziwaczną, że gdyby on, Mondygierd, miał myśl ożenienia, nie będąc obarczony kołtunem, ani latami, toby jeszcze ujść mogło. Jednakże plunął w wodę.
— Głupstwo — rzekł — a mnie to na kata się zdało...
Zdrzemnął się, a we śnie wnet rozpoczął z panną Adelą rozmowę o motkach i o wydawaniu zboża na szlichtę — posprzeczali się. Nie miała racyi, ale we śnie zdawało mu się, że ją w rękę pocałował i przebudził się przestraszony. Plunął w wodę raz drugi, rękami mocno ocierając twarz i czoło.
Na jawie powiedział sobie, że bądź co bądź znalazł się nie bardzo przyzwoicie. Pojechał do