Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.
—   64   —

— Ja bo zawsze mówiłem: to chłopiec, jak drugiego na świecie trudno.
Co to gadać.
Zamilkł posępnie. Doszli do dworu. Powitał go twarzą wesołą Paweł, ogień paradny palił się na kominie i do stołu było nakryte, cicho, spokojnie, a pusto! Straszliwie pusto... Nigdzie nikogo...
Dreszcz po nim przeszedł. Widmo wywołane Melanki prześliznęło się przed jego oczyma w postaci panny Adeli; gniewał się, że go prześladowano. Siadł do wieczerzy nadąsany.
— Gdzie bo to pod noc myśleć o takich rzeczach — mówił sobie — stary, a rozumu nie ma...
Wydał rozkazy, aby pszenicę zaraz zniesiono z obijanika i żeby gumienny jéj nie odstępywał, bo ludzie na to łasi, ten garść, ten garść z worka chwyci, — obraza boska i krzywda ludzka.
Tego dnia już nie było z Kasprem rozmowy, pacierze pomówiwszy w drodze na zapas, p. Paweł poszedł do łóżka.
— Ale tak: to nie ma — rzekł kładąc się — jak dom własny i kawalerskie życie. Cichuteńko, ciepluteńko jak w uchu, nikt nie rozkazuje, ja tu pan, śmiecia nie ma, czego tu chcieć? czego!
Westchnął i przeżegnał się.
Mary rozmaite snuły się jeszcze przed oczami, Rejent z kołtunem i narzeczoną, chłopiec na kiju wołający: Pan! Wydra i panna Adela, która zarazem była Melanką. We śnie niepodobna mu ich