Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.
—   78   —

ogromnego harbuza, zwiastował co czekało naszego bohatera.
Z nieprzyjemném uczuciem obudził się p. Paweł. Dzień już był, Kasper gospodarował w drugim pokoju — czas było wstawać.
Spuśćmy zasłonę na zgryzoty sumienia, jakie dnie następne wywoływały, na przykrą walkę z samym sobą, którą toczył p. Paweł, czyniąc sobie zasłużone wyrzuty.
Bądź co bądź słowa dotrzymać było potrzeba, podróż do Pińska i wstąpienie do Wydrów zostało postanowione, a choć pora nie sprzyjała wyprawie obijanikiem Mondygierd chciał raz się tego zbyć, skończyć i w domu siedzieć spokojnie.
Jakby o coś pana podejrzywał, Kasper się począł napierać do Pińska, mówił, że potrzebował kupić czapkę i rozmówić się z krawcem w sprawie przenicowania surduta, który wymagał téż manszestrowego kołnierza i nowych guzików, a nawet podszewki, choć może jéj był niegodzien.
Mondygierd oświadczył stanowczo, iż powinien zostać przy domu, a osładzając ten wyrok, przyrzekł posłać go umyślnie do Pińska.
— Nie mogę ani na Marynę ani na tego bałwana gumiennego, ani na chłopca zostawić dworu! Spalą, ogień zapuszczą, dadzą okraść. Już ty mi nie gadaj! Trzeba, żeby ktoś przy dworze został.
Kasper mruczał, ale woli niezłomnéj uległ.
W Pińsku wybór podarunków cały dzień zabra