Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówiłem i powtarzam, że go wam ani oddam, ani pokażę. Jeśli winien, będzie ukarany, ale nie przez was; wasza rzecz powiedzieć co zrobił, sądu, wymierzyć co mu należy.
— My tak nie chcemy!
— A inaczej nie będzie! Jeśli nie rozejdziecie się natychmiast spokojnie, każdy będzie winien gwałtu, każdy co tu rękę podniósł, bez względu na to co cierpiał, srodze zostanie ukarany. Ekonoma sami uniewinnicie; powie na was żeście niespokojni, nieposłuszni ludzie i sąd mu uwierzyć będzie musiał.
Wieśniacy poczęli się namyślać i szeptać, niektórzy nawet namawiali po cichu do rozejścia.
— Mówiłem i mówię — rzekł Ostap — jestem jak wy chłopem, znam wasze życie bo żyłem niem długo; wiem krzywdy wasze i nie dam ani was pognębić, ani też bezkarnie przejść występnemu. Ale ja pierwszy, wolałbym być zabitym, niż zabójcą.
— Prawdę mówi — odezwali się młodzi — niech go tam czy ludzie czy pan Bóg ukarzą, my rąk nie walajmy.
— Tak! tak — zawrzał któryś starszy — a nasze krzywdy? a nasze łzy? a nasze nieszczęście, to, to ma pójść z wiatrem?
— A pan Bóg? — spytał Ostap — czyż to wy i w Pana Boga i w jego sprawiedliwość nie wierzycie?
— Pan Bóg daleko — odparł jeden — poczynając przysłowie.
— Pan Bóg wszędzie — przerwał Bondarczuk: — idźcie do domów; ja wam ręczę, że to bezkarnie nie ujdzie ekonomowi; starsi niech zostaną ze mną.
Lud znacznie już złagodniał i niektórzy już do domów sami wynosić się poczynali; jeszcze tylko zażartsi wahali trochę, ale i ci ujrzawszy rozpływający się tłum, obawiając pozostać sami, wszyscy powoli odeszli. Kilku nawet starszych, którym zostać kazał Bondarczuk, bojąc się by nie uchodzili za naczelników zawichrzenia tego, wysunęli się za innymi.
— Ale pamiętajcie — rzekł za innymi odciągając