Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

stary Jakim do Ostapa — wyście krew nasza, nie zdradźcie swoich.
— Nie zdradziłem i nie zdradzę nikogo — odpowiedział Ostap — żal i szał zdradziły was najgorzej. Obronię was jak potrafię, nigdy jednak znpełnie. Kto sam sobie chce robić sprawiedliwość, porywa się i przeciwko prawn, które depcze, i przeciwko całemu światu co je szanuje: mądrzejszym i lepszym robi się od wszystkich; prawo i ludzie upokorzyć i upamiętać go muszą. Winien ekonom i odpowie, ale winniście i wy, żeście nad nim znęcać się i mścić chcieli.
— To nie ja! — rzekł skrobiąc się Jakim — ja poszedłem za drugimi.
— Ani ty, ani drugi nie winien sam, winni potroszę wszyscy; upokorzcież się, siedźcie cicho, a sprawiedliwość przyjdzie dla wszystkich. A pamiętajcie, że gdyby nie ja, bylibyście popełnili kryminał, zabójstwo, mogliście i panią waszę, którą kochacie, i dziecię jej o śmierć przyprawić. Nie tyle ekonoma, co was, od was samych broniłem. On byłby nszedł, a wy rozjuszeni bylibyście dopnścili się zbrodni.
Stary spuścił głowę i odszedł zamyślony.
Ostap ruszył do dworn: spieszył uspokoić hrabinę, którą z omdlenia ledwie otrzeźwiono. Z dziecięciem przyciśnionem do piersi, z oczyma wlepionemi w podwórze, na którem, odegrywał się ten dramat, co by się był bez Ostapa krwią może i płomieniem skończył; siedziała odrętwiała w bojaźni o Stasia, o siebie i o śmiałego swego obrońcę.
Duch w nią wstąpił, gdy ujrzała, jak lud cudownie uspokojony jego mową, poprzestał dobijać się do folwarku, a nareszcie powolnie nstąpił z dziedzińca. Niemem tylko wejrzeniem powitała Ostapa, i w milczeniu podała mu rękę, której Bondarcznk zaledwie śmiał dotknąć.
— Każ pan zaprzęgać — odezwała się przemawiając z trudnością; — nie mogę tu dłużej pozostać, odjadę z dziecięciem do siebie.
— Nie sądziłbym, żeby to było potrzebnem — rzekł