Ostap — bo mogę zaręczyć za spokojność ludzi, oni panią kochają.
— To są niewdzięczni! — zawołała Michalina.
— Nie dla tego, że to są bracia moi, — odezwał się Bondarczuk, ale ich bronić muszę. Oni nie są niewdzięczni; kochają panią i pamiętają dobrze coś dla nich czyniła, żeby ich ciężką dolę osłodzić; ale cóż dziwnego, że ich długa niesprawiedliwość i krzywdy do rozpaczy chwilowej przywiodły?
— To są dzikie zwierzęta!
— Tak pani! każdy w chwili szału jest dzikiem zwierzęciem; ale nie godziż się im wybaczyć?
— Wybaczyć! o trudno! trudno!
Ostap zamilkł.
— Lękać się pani nie masz czego zupełnie — rzekł po chwilce — lecz jeśli rozkażesz?
— Wyjadę, o! wyjadę.
— Dam więc rozkazy do wyjazdn.
Michalina spojrzała na niego oczyma łzawemi, przeprowadziła go wzrokiem i nic jnż nie rzekła.
— Odjadę, — mówiła do siebie, — nie z bojaźni o siebie, ale dla niego. Będzie mniej cierpiał straciwszy mnie z oczów, lżej mn będzie samemu.
Bondarczuk pobiegł po konie, razem i do ekonoma, który w śmiertelnym strachu krył się jeszcze pod strychem na folwarku. Trzeba go było, unikając powodu do nowych zaburzeń, wyprawić z majątku, a nie dozwolić mu uciec; Bordarczuk bowiem postanowił dopilnować, aby go osądzono ściśle, i jeśli był winien, ukarano.
Znalazł pana Kminkiewicza wyglądającego z wierzchołka drabiny na poddasze prowadzącej, dopytującego się wszystkich, nawet tych, których nie było:
— A co? czy już poszli?
— No proszę, jakie chamy zuchwałe! A co, są oni tam jeszcze?
I tak na przemiany pan Kminkiewicz, to im groził, to się o nich dopytywał. Dam ja im bnnt! dam ja im zuchwalcom! A nie wracają oni tam?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.