Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— Schodź Waćpan, — rzekł Ostap prędko — siadaj na przygotowaną bryczkę i jedź do miasteczka, tam czekaj na mnie. Zobaczymy co z panem zrobim. Dwóch lndzi dodanych pilnować cię będą.
— Byleby mnie panie, te chamy na drodze gdzie nie zastąpili.
— Nie zastąpią.
— Choć dalibóg proszę pana, ja nie wiem czego oni odemnie chcą? co ja im winienem? Zwyczajnie chamy, to bo ma zawsze do buntu ochotę.
Ostap milczał.
— Ej! proszę pana, — ciągnął dalej pan ekonom, — czy oni tylko poszli? bo jakby oni mnie złapali, to już wiem, że mnie nie darnją.
— Spiesz się Waćpan.
— Ale jak oni mnie złapią, — rzekł złażąc po drabinie powoli Kminkiewicz, ja mam żonę i dzieci.
— Nic ci się nie stanie; oto są ludzie i bryczka, ruszaj do miasteczka.
— A dzieci, a żona.
— Oni tu zostaną, ja za nich ręczę.
Ekonom poskrobał się w głowę, obejrzał dokoła, i wyszedł z folwarku w podwórze, tchórzliwie poglądając, wreszcie odmieniwszy zwykły swój strój, zieloną bajową kapotę, na czarny surdut, aby go niełatwo poznano, siadł na wózek i konie ruszyły.
Już też i hrabina wsiadła do powozu, a Ostap dla bezpieczeństwa jej, przeprowadził idąc pieszo przed końmi. Schowana w głąb karety, osłoniona cała, zdrętwiała i smutna, jechała Michalina ze Stasiem na kolanach; wszystko jej było jedno gdzie będzie, myśl i uczucie zabierała z sobą.
Lud z podwórza rozszedłszy się na wieś, powoli ściągać począł ku karczmie, gdzie gromada ze starszyzną naradzała się nad tem co zrobiono, i co zrobić wypadało. Wszystkie twarze były chmurne, i jak zwykle po wielkim wysiłku, smutne; jedni na drugich zwalali winę, czynili sobie wzajemne wymówki i uznawali wszyscy, że się nadto i nieroztropnie nnieśli; potrzeba