Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.



Piękny był wieczór wiosenny! wiosna u nas zawsze piękna i w żadnym kraju tak miłą i tak wdzięczną być nie może. Gdzieindziej zima nie tak sroga, jesień nie tak smutna i rozbudzenie ziemi do nowego życia przychodzi powolniej, nieznacznie, a ludzie nie widzą go prawie, nie mogą poczuć silnie. U nas cudny widok wiosny odsłania się jakby skinieniem czarodziejskiej laski: dziś płyną z gór strumienie, już trawka zazieleniała nad ciepłemi źródliskami, jutro ruszyły się ziółka na polach, krzewy wzbierają na pączki, oto już wierzby się złocą; brzozy rozczesują warkocze i dęby poważne okrywają się liśćmi, których barwa z daleka widoczna, cechuje pana lasów. Człowiek choć przywykły do tego widowiska, musi uczuć bicie serca gdy mu ta młodość świata, własną jego przypomni; musi spiesząc do pracy przypatrzeć się zbliska, rozwinieniu życia we wszystkiem co go otacza i w tajemniczym związku z naturą odmłodnieć, orzeźwieć na chwilę. Nigdzie zdaje się nie ma takiej wiosny jak u nas, tak wonnej, tak barwnej, tak dźwięcznej i wesołej, tak do serca przemawiającej; może też taką się nam wydaje, bo jej często tak długo z za śniegów wyglądamy, oczekujem... Cóż dopiero ta wiosna, gdy się ujrzym, w miejscu pięknem z siebie, w oczach swych z obumarłego skeletu przeistaczającem się w obrazek życia pełen? Jakżebyś nie uśmiechnął się, nie zadumał, patrząc jak nagle suche bezkształtne drzewa oblekają sukienki zielone, jak pod nogami twemi czarna ziemia się mai, z niedostrzeżonych korzonków wystrzelają kwiatki, z niedojrzanych pyłków wyrastają liście; jak powietrze zaludnia się ptastwem gwarliwem, wody nieme i zastygłe, rozpływają w mrukliwe i błyskotne fale; — jakżebyś nie uradował się tym cudem, który po raz tysiączny powtarza się ciągle,