Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

lenia. Mówiłem wam, czekajcie; potrzeba było czekać na mnie cierpliwie.
— A cóż złego, jak będziemy razem — spytała Jaryna ośmielona jego powolnością — albo to ja nie twoja żona?
— To prawda Jaryno, ale ja mam moje prace, moje potrzeby, z których chyba później będę się mógł wam wytłumaczyć. Tyś tu niepotrzebna. Tobie tu nie w ład i z tobą nie w ład będzie.
— Ze mną? to prawda — odparła obrażona — bo ta piękna pani bardzo była blada, kiedy mnie zobaczyła.
Ostap zatrząsł się cały.
— Coś powiedziała! — krzyknął. — Co ci w głowie Jaryno!
— Co? co? to co i drugim; ludzie gadają, ja tego nie zmyśliłam sama.
— Ludzie! ludzie głupi! ludzie podli! a ty śmiesz to powtarzać!
— Widzisz Ostapie, gdyby to była bajka, tybyś się śmiał a nie gniewałbyś się tak bardzo.
— Jeśli ci Bóg miły — powtórzył Ostap — milcz. Kto śmie panią moją potwarzać? kto?
Jaryna głosem i postawą przelękła się; opuściła ją odwaga, mowa i zamilkła.
— Kto ci to mówił?
— Kuźma drapiąc się po głowie, pomięszał się zakłopotany.
— Ej zięciaszku, kochanku, dajcie pokój! dajcie pokój; ludzie ludźmi, im aby gadać, dla nich czarny kij to wąż, a zeschły liść to żaba, aby dwoje to i para, pluń, pluń i porzuć; zwyczajnie babskie plotki. Kobiecie, aby mara to i strach; nie gniewajcie się! proszę ja was. A nie chcecie nas, no to przeprosiwszy a pocałowawszy, pojedziemy i będziemy czekać na was gdzie każecie.
— Byłoby najlepiej — rzekł Ostap — żebyście się byli odrazu z miejsca nie ruszali; mnie tu nie żona w głowie.