Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

Kuźma obracał czapkę w ręku, chcąc szczerze przemówić za córką, żeby jej wolno było zostać w Skale, ale się na to nie zdobył. Całując tylko w rękę Ostapa zbliżył się ku niemu, popatrzał mu w oczy długo, wyraziście i ręką wskazał Jarynę, która płacząc z za łez poglądała to na ojca, to na męża.
— Mój stary — odezwał się Bondarczuk powoli — ty to łatwiej zrozumiesz; ja tu już może nie długo pobędę, gdzież mnie tu z żoną się zagospodarowywać. Ot, jeszcze kilka tygodni i byłbym powrócił do was.
— Ale jej tęskno — rzekł stary cichutko.
— Wszakżem wprzódy wam o tem mówił, wyście się zgodzili.
— Toć prawda! ale sercu nie rozkazać.
— Więc niech Jaryna zostanie — rzekł Ostap — zgadzam się na to; mil dwie, nie za światem, będę się dowiadywać do niej.
— A na cóż o mil dwie — przerwała kobieta cicho — wszakże ja tu nikomu wody nie zamącę. Czyż to mnie wiele potrzeba? aby kątek, byle dachu kawałek, byle chleba skrajczyk, wody kubek; ja nie zawadzę, będę siedzieć cicho, spokojnie, a jak każecie, to i nikt mnie nie zobaczy.
Ostap uczuł się zmiękczony tą prośbą pełną wyrzutów, lecz nie mógł czy nie chciał ustąpić.
— Moja Jaryno — rzekł do niej — czyż to dla mnie nie zrobisz pierwszej rzeczy, o którą cię proszę?
— Wszystko — zawołała kobieta z gorącem wejrzeniem — ale nie chciejcie za wiele. Chcesz żebym nie wierzyła co ludzie mówią, to nie odpędzajże mnie.
— Znowu! — zakrzyknął Ostap porywając się — znowu toż samo! nie wspominaj tego.
— Tsyt bo, tsyt — szepnął Kuźma przestraszony, dotykając ją łokciem — daj bo pokój temu.
Jaryna rozpłakała się znowu i usiadła na ziemi zachodząc się od łez; Kuźma patrzał to na nią, to na zięcia; Ostap chodził wielkiemi krokami.
— Niechże zostanie — rzekł po chwili namysłu —