Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

niech zostanie tutaj, pozwalam. Oto izba twoja Jaryno — dodał — oto podwórko twoje, dalej ani krokiem.
Powiedział i wybiegł do ogrodu, szalony cierpieniem, zmieniony boleścią, w rozpaczy prawie.
Późno w noc powrócił i siadł do pracy, a dzień wschodzący zastał go nad stołem jeszcze. Jaryna w kątku siedziała skulona, senna a nie spiąca, z oczyma wlepionemi w niego, przelękła, zbolała; czekała słówka pociechy, wejrzenia, napróżno. Nareszcie podróż, zmęczenie, samo cierpienie uspiły ją. Ostap rzucił pióro, przymknął sam okienice, posadził sługę na straży i odjechał.
Michalina przebywszy pierwsze wstrząśnienie przykre, na widok Jaryny doznane, uspokoiła się oglądając zimniejszem okiem położenie swoje. Widziała teraz całą wielkość ofiary, którą Ostap uczynił — nadaremnie. Tajemnica, która zaręczała skutek, wydana była trafem, a wprzódy jeszcze przeczuła. Ostap pomimo ożenienia pozostał dla niej czem był, a czyn ten zamiast go spodlić, podnosił jeszcze w jej oczach.
— Nie mogłażbym nic dla niego? — spytała siebie — gdy on tyle dla nas uczynił?
Powtarzała sobie to pytanie tyle razy, aż wreszcie znalazła na nie w sercu odpowiedź. Postanowiła zbliżyć się do Jaryny i spróbować, czy ją poufałe, serdeczne obejście, zachęta jaka, nie potrafią podnieść, wykształcić, uczynić godniejszą Ostapa. Najtrudniej było przystąpić do lękliwej, dzikiej prawie a cierpieniem zdziczałej jeszcze kobiety; potem prostemi słowy, trafić do jej przekonania i skłonić, żeby podała rękę, otworzyła serce.
Michalina pojęła trudność tego przedsięwzięcia, ale nią się nie zraziła. Wiedząc kiedy Ostapa nie było w domu, przyszła do niej raz pierwszy, z twarzą tak przyjaźną, ze słowem tak serdecznem, że płaczące dziecię wioski, dało się niemi pociągnąć. I poszły razem nie jak pani i wieśniaczka, ale jak starsza z młodszą siostrą, w ogród, potem do dworu. Jaryna szczebiotliwe