Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

o jej stosunkach z nią nie wiedział wcale z początku, bo Jaryna mówić o nich nie śmiała, on nie badał, hrabina milczała umyślnie. Tak upływały dnie, tygodnie, miesiące. W pracy czas schodzi piorunem, ani się obejrzeć. Ostap szukał pracy, bo czas mu ciężył, rzucał się na nią a nie brakło przedmiotu. Choć główne trudności były już ułatwione, pozostawało drobnostkowe dokonanie wszystkiego, często mozolniejsze niż plany i urządzenia ogólne.
Alfred, którego o postępie czynności uwiadamiał, coraz to rzadziej odzywał się z zagranicy. Pracowano starając się o przebaczenie mu winy i choć familja zabitego ogłaszała, że mu bezkarnie powrócić nie da, były wszakże nadzieje jeśli nie darowania kary, to ulżenia jej przynajmniej.
Michalina w nowem życiu swojem, niespodziewane znalazła przyjemności; bo nie ma pracy, nie ma dobrego uczynku, coby się nie zapłacił wewnętrzną radością. Dwoje dzieci, Staś i Jaryna zajmowali ją całą; widziała Ostapa i to jej wystarczało; oswoiła się z myślą, że dla niej stracony na zawsze... Alfred zajmował ją oddalony jak przyjaciel, jak ojciec dziecięcia; kochać go usiłowała napróżno. W ostatnich czasach boleśnie ścisnęło się jej serce na popełnione przez niego szaleństwa: uczuła jakby litość połączoną ze wstrętem.
I tak biegło życie w Skale.
W jednym domu, w jednej izdebce żyjąc z Ostapem, Jaryna była mu obcą jak w pierwszych dniach poznania: ledwie przemówił do niej, ledwie na nią spojrzał; obawiał się jej i unikał. Ona znosiła spokojnie, ulegle, cicho, ból swój; nie mogąc go wymówić, wypłakiwała.
Czasem tylko z litości, Ostap szepnął do niej:
— Zobaczysz, powrócim tam, powrócim; łzy ustaną, będziesz szczęśliwsza.
Ona spoglądała jasnem okiem na niego, serce jej zabiło do tego szczęścia, pokazywanego z daleka jak cacko dziecięciu i zamilkła — nie miała już nadziei.