Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

z miejsca i gotowa była rozerwać spojone ich dłonie. Szczęściem hrabina odstąpiła zimniejsza, a Jaryna uspokoiła się, niespokojnie jednak w nią wpatrując.
— Więc mi ją pan zostawisz? — mówiła powolniej pani, zbliżając się do wieśniaczki, która jeszcze nieufnem na nią spoglądała okiem. — Nieprawdaż?
Ostap zamilkł: łzy mu się tylko znowu zakręciły w oczach i powróciły nazad do serca: przypomniał sobie z czem przyszedł, i nie wiedział jak przygotować hrabinę do strasznej wieści, którą niósł z sobą.
— Odebrałem list od hrabiego — rzekł wreszcie przytłumionym głosem.
— A do mnie nie pisał? — spytała Michalina.
— Nie, jeden był list tylko, i ten nawet nie jego pisany ręką.
— Cóż to jest?
— Hrabia chory.
— Chory? — podchwyciła z żywym niepokojem chwytając się za głowę — chory i bardzo? proszę mi mówić prawdę?
— Chory, dość mocno.
— Możesz mi pan ten list pokazać?
— W tej chwili — zostawiłem go u siebie, ale przyniosę.
— Cóż mu jest? jakże piszą?
— Nie wiem, zdaje się rodzaj gorączki; lekarz zdaje się obawiać nieco.
— Niebezpieczeństwo! moje miejsce przy nim! pojadę natychmiast — odezwała się Michalina; — każ mi pan wszystko przygotować do drogi, jutro, dziś jeszcze jeśli można.
— Najważniejszem przygotowaniem jest pozwolenie wyjazdu, a tego nie mamy.
— Ale to się uzyszcze?
— I nie łatwo i nie prędko. Są formalności długie; wszakże będę robił starania.
— Dobry nasz, jedyny przyjacielu, ty to pojmujesz — smutnie zawołała Michalina — moje miejsce przy nim.