Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż mój wyjazd? — spytała go Michalina żywo, jak tylko postrzegła we drzwiach.
— Przygotowujemy wszystko, ale zdaje mi się...
— Cóż byłbyś przeciwny temu?
— Ja? nie, ale zdaje mi się — powtórzył — że choroba hrabiego tak się powiększa.
— Byłżeby tak źle, tak źle! niebezpiecznie! pokaż mi pan te listy, pokaż mi je koniecznie.
— Nie mam ich z sobą.
Michalina spojrzała na niego, a w oczach jej było coś obłąkanego.
— Nie masz ich! nie masz! a Alfred jest tak źle.
— Bardzo źle.
— On umarł chyba! — stając nagle krzyknęła — on umarł, mów mi prawdę!
— Umarł — cichym głosem — powtórzył Ostap.
Michalina obejrzała się szukając dziecka oczyma, milcząca, na pozór zimna, nie odezwała się nic, zaciśnięte usta jej drżały; chwyciła Stasia i przycisnęła go do siebie, rozśmiała się wielkim, serdecznym śmiechem, padła i omdlała.
Przez dni kilka nikt jej nie widział, nikt nie dostąpił; zamknięta z synem, tuliła go płacząc, nie mówiąc ni słowa. Przyszła Jaryna, po wiejsku poczynając ją pieścić, całować, pocieszać; ona zlekka odtrąciła ją, a w spojrzeniu, patrzał gniew prawie i smutek okropny i rozpacz, i jakieś myśli nieodgadnione.
W takim stanie bez zmian wielkich upłynęło dni kilka. Stan hrabinej zdawał się pogorszać; milczenie przerywane tylko śmiechem i płaczem serdecznym trwało ciągle: w nocy bywała nieprzytomna, nsta jej otwierały się na dziwne narzekania, na żale niepojęte, na wykrzyki, boleśne nawet dla obcych.
Jaryna, której widoku znieść nie mogła, siedziała dłngo niewidocznie; Ostap także czuwał u drzwi. Biedny Staś nie mogąc pojąć ani swego nieszczęścia, ani matczynych cierpień, płakał widząc ją płaczącą; szarpał, prosząc żeby wstała i była wesołą.
Po chwilach najwyższego rozdrażnienia, szału i bez-