Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

ściskając czule córkę — sama! nieboraczka! nieszczęście! tyle mil! pieszo! O mój Boże! a nic-że ci się w drodze nie stało?
— A cóż mi się stać mogło? nie umarłam, dowlokłam się.
To mówiąc usiadła na ziemi, a rodzice skacząc przy niej, tulili ją i cieszyli. Gdy się nieco uspokoiła powiedli ją do dworu i osłabłą otoczyli prawdziwie rodzicielskiem staraniem.
Stary Kuźma sam z Kuliną siedział u łóżka, i choć nie było sposobu obronić Ostapa, to go bronił, to na siebie zwalał winę że córce pojechać pozwolił, wreszcie po swojemu upewniał, że Ostap wróci i wszystko będzie dobrze. Ale Jaryna milczała na wszystko; lżej jej było trochę że powróciła do swoich, że widziała znowu ulubione miejsca, zresztą nic nawet żądać nie śmiała.
Po kilku dniach, znużenie odeszło, został milczący smutek. Siedząc w progu chaty z oczyma wlepionemi w bramę podwórka, patrzała na drogę i zdawała się czekać zawsze. Często tak do północka twarz w dłonie tuląc, uparcie poglądała ciągle w jedną stronę; każdy tentent, każdy szmer, każdy głos zdaleka ją dochodzący, podnosił jej oczy, żywiej poruszał sercem. A gdy rodzice wypytywali czego tak czeka napróżno, odpowiadała:
— Niczego, tak siedzę sobie.
Matka dała jej pokój, łamiąc ręce po cichu i płacząc nad córką pokryjomu, po kątkach; ale ojciec nierad był temu tak dziwnemu życiu; jemu się takie próżnowanie pomieścić w głowie nie mogło; obawiał się żeby nie oszalała, i raz przyszedłszy do niej wieczorkiem tak mówił:
— Słuchaj-no Jaryno, albo ty taka chora bardzo, albo ty w sercu Boga nie masz.
— Alboż co?
— No! a jużciż tak człowiekowi z założonemi rękoma życie przesiedzieć nie godzi się.
— A cóż ja robić będę?
— Co? albo to niema co robić? Chwalić Boga, jest