Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

się jedna przy drugiej jak boży lud ciśnie się na bożym świecie.
W głębi jaru stał skromny domek okryty drzewami, osłoniony ścianą parowu. Dwa krzywe odwieczne dęby z pniami mszystemi jakby aksamitem powleczonemi, roztaczały nad nim opiekuńcze swe gałęzie. Od północy szare złomy skał, tu i owdzie wystające, pokrywały się także mchami, a wśród nich strzelały młode drzewek i krzewów latorośle, których ziarno zaniosły wiatry na urwisko i których podrosły pniaczek, wiatry też wyrwać groziły. Strumyk z miedzy skał sączący się cieniuchną strugą, srebrzystą, spadał w wymyte łożysko, które przed kilką tygodniami znać szersze było niż teraz, bo jeszcze poobrywane jego gliniaste boki, trawami nie miały czasu porosnąć. Na prawo przy domku stał drugi także budyneczek pod strzechą słomianą, oba otaczał sadek i pasieka obrzucana płotem z pni i gałęzi odżywających z wiosną napróżno i daremnie zielone puszczających liście.
W głębi, po za domkiem u skały w której głęboką widać było pieczarę chmielem u wnijścia obrosłą, stał dąb rozłożysty samotny: pod nim jakby umyślnie rzucona skała nakształt ławy szarej wygodnem była siedzeniem.
Wyżej na górze, z dwóch dębowych prostych kloców zbity, świecił od promieni zachodzącego słońca krzyż suchym ustrojony tarnem; znamie Boże, znamie zwiastujące na pustyni obejmującego ją w imie społeczeństwa człowieka.
Pod tym krzyżem, po za dębem, na skalistym złomie, nie daleko strumienia, siedział ów młody człowiek w zamyśleniu, poglądając na ściany zieleniejącego parowu w którym zamieszkał. Twarz jego jasną brodą strojna, męzka, poważna, piękna, smutną była razem; ale smutek jej nie przypadkowy, nie chwilowy, nie gwałtowny, zdawał się już życia warunkiem. Niebieskie oczy przywykły już były we łzie pływać, ze łzą się zamykać, otwierać łzą codzienną i usta uśmiechnięte łagodnie mówiły swem milczeniem: nie dla mnie świat,