a przecież ja go tak kocham! Na czole wisiała chmura, zasłona dawnej a niezgojonej boleści. Ubranie tego człowieka było proste, a w niem mu przecie było pięknie i do twarzy; miał na sobie letnią siermiężkę, koszulę szarą, pas czerwony, a z pod czapeczki płóciennej wymykały się przerzadłe trochę jasne jego włosy. Pierś ogorzałą, źle osłonioną koszulą, chłodził wiatr wieczorny; on nie czuł go przecie: zadumany patrzał, patrzał widać na inny świat, na inny czas, w daleką stronę niedojrzaną, patrzał sercem, a oczy na nic mu nie służyły. I w zamyśleniu od godziny nie poruszył się, nie zadrżał, nie zmrużył oka, siedział posągiem; tak gdzieś dusza od ciała odbiegła. Myślał jak się myśli na wiosnę, wśród samotności pięknego wieczora, o młodszych latach, o niedogonionej ubiegłej przeszłości, której tylko cień migał mu zdaleka żegnając go — na wieki.
Te resztki życia, myślał w duchu, nie do mnie już one należą, do ludzi: moich było tylko chwilek kilka, na co mi po nich zdała się reszta? Przy tamtych wszystko szare, kamienne, chłodne, jak ten kamień na którym siedzę! Jestem jak zgłodniały biesiadnik co mu podadzą przysmak w początku, a potem omijają go z każdem daniem; on patrzy, czeka, wygląda na próżno — teraz już kolej na drugich. Zwodne bo też życie człowieka; — tyle obiecuje, a te obietnic kwiaty, pierwszy mrozek zwarzy i po nich nie ma zawiązek. Bądźmy więc drzewem co niedając owocu, służyć choć może na coś wyrastając: na budowę dla człowieka, na schronienie gniazdom ptasim — żyjmy dla drugich, tak, żyjmy dla ludzi!
Dziwne są losy — dziwne, mówił dalej — jest w ich plątaninie niedocieczona tajemnica Boża; są przecie szczęśliwsi, są drudzy jakby od kolebki napiętnowani i naznaczeni na rzeź nieszczęścia, zawodom. Jednym płynie żywot wstążką różową, drugim strugą krwawą. Dla czego? tajemnica! tajemnica! Lecz Bóg co wszystko urządzał swem tchnieniem, musiał mieć w tem cel, musiał uczynić to dobrem. I my może
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.