widzenia, mara wiary i nic więcej... nie ma innego. Szczęście wielkie, marzone, nie byłoby trwałe, i któż wie, możebyśmy jak w bajce o Meluzynie ujrzeli wdzięczną jego postać przeistaczającą się w potwór ohydny, możebyśmy za życia nawet wspomnienie stracili. Więc tak lepiej, lepiej, tak być musiało, skłońmy głowę przed koniecznością żelazną.
I to mówiąc podniósł czoło, a zdrętwiały długiem siedzeniem bez ruchu, otrząsł się, chciał powstać, lecz szelest bliski go zatrzymał.
Ścieżynką od parowu, która stromo biegła w jar ocieniony drzewami, spuszczała się biała postać dziewczyny; jasne zjawisko na tle ciemnych liści; piosnka coraz ciszej nucona towarzyszyła mu. To jedną, to drugą ręką dziewczę chwytało za głogi, za dębczaki, za brzeźniak, żeby się nie ośliznąć i nie upaść, i coraz chyżej, coraz prędzej rozbiegłszy się mimowoli skoczyła wreszcie w dolinę, zatrzymując prawie u dębu pod którym siedział młody człowiek. Spojrzała postrzegła go, krzyknęła niby przelękniona, zarumieniła się, rozśmiała, i pogładziwszy swe czarne włosy, poczęła się oglądać do koła jakby szukała jeszcze kogo, jeszcze czego; przecież nie zgubiła nic w drodze, ale skłopotana oglądała się tak udając, że jej czegoś braknie.
Młody człowiek — był to Ostap Bondarczuk, którego pierwszych przygód możeście nie zapomnieli jeszcze, zobaczywszy dziewczynę z litością i zajęciem spojrzał na nią, i w języku ludu powitał ją — Dobrym wieczorem.
— A! dobry wieczór wam — odpowiedziała ciągle się rumieniąc i oglądając — wy jeszcze pod swoim dębem?
— Cóż chcecie? wieczór taki piękny, nie można się w chacie zamknąć.
— Tak i mnie — podchwyciła — przybiegłam dowiedzieć się do was, czy nie potrzebujecie mnie — do waszych krówek?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.