Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

się nigdy parobcy z końmi i wołami, wypasów brakło.
— Może kto jedzie wezwać mnie do chorego, pomyślał sobie i poszedł ku domowi. — Tentent i głosy zbliżały się powolnie. Lekki wietrzyk, wi jący od strony z której przychodziły głosy, donosi je wraźnie wśród ciszy, Ostap dosłyszał urywane słowa:
— A nie mylicie się bracie?
— Nie, panie, ot już jesteśmy pod jarem.
— A jest w domu?
— Zdaje się że jest. — Resztę tentent koni zagłuszył. Zapytania czynione były po polsku, odpowiedzi w języku ludu.
— To do mnie ktoś jedzie, chwała Bogu, żem gotów.
Stał w progu, otwarły się wrota skrzypiące, i jeden konny wjechał, drugi wszedł pieszo prowadząc za sobą konia. Księżyc oświecił wjeżdżającego mężczyznę, który był okryty płaszczem ciemnym; zatrzymał się on pod gankiem, zsiadł i milczący wchodził, gdy u drzwi postrzegł Ostapa, popatrzał, poznał go i rzucił mu się na szyję.
— To Alfred!
— Ostapie to ty! — zawołały razem dwa głosy.
— Co za gość! co za gość niespodziany, kochany — rzekł gospodarz, wiodąc go do ciemnej jeszcze izby... — Przybyłeś do znajomych, do krewnych i nie zapomiałeś o mnie. Ale dla czegoż tak późno?
Już byli w izbie i drzwi zamknęły się za niemi.
— Jakżem ci wdzięczen!
— Nie dziwuj się, ani dziękuj, — rzekł przybyły smutnym głosem — przyjechałem do ciebie umyślnie i przywiozłem ci nie pozdrowienie przyjaciela, ale ciężar na barki twoje.
— Ciężar Alfredzie? Ty dla mnie ciężarem! niewdzięczny jesteś, niewdzięczny!
— O! nie o mnie to mowa — ale poczekaj, nie mam siły mówić ci wszystkiego zaraz, niech odetchnę; niech spocznę. — Odprawmy człowieka, który mnie tu przyprowadził, nakaż mu milczenie, mogą mnie szukać, niech nikomu nie mówi, że mnie tu przyprowadził.
— Jak kto? cóż to jest? chowasz się?