Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co? tak jak nic. Tylko mi żal tego spokojnego jaru, tej cichej chatki mojej i was wszystkich.
— Dlaczego żal? żywo pochwyciła Jaryna przysuwając się ku niemu.
— Bo wszystko to opuścić trzeba.
— Jakto? dlaczego opuścić? ja was nie rozumiem.
— Jutro, za dni kilka najdalej, pojadę.
— No! i powrócicie.
— Któż wie jadąc, czy powróci?
— Alboż możecie odjechać daleko, na długo?
— Muszę.
— E! to wy mnie tylko straszycie, to być nie może, to być nie może, nie, nie.
— Tak przecie jest.
Jaryna puściła z rąk skopek, który trzymała, spojrzała obłąkanym wzrokiem i zakrzyknęła:
— Jakto! to wy doprawdy... to ty doprawdy odjeżdżasz?
— I daleko, i na długo — rzekł Ostap.
— A ja! zawołała dziewczyna — a ja! —
Słówko to wyrwało się jej z ust, mimowolnie, prędkie jak myśl, niepostrzeżone przez nią samą. Gdy usłyszała własny głos, zawstydziła się, spuściła oczy, zapłakała spłoniona rumieńcem, nie śmiejąc ani już podnieść wzroku, ani się odezwać; pierś jej tylko silnie się poruszała wstrzymywanem uczuciem. Ostap z litością patrzał na nią i dumał coś, dumał, dumał w sobie, aż zbliżywszy się ku niej i wziąwszy ją za rękę, posadził na kamieniu przy sobie.
Pierwszy to raz dotknął się jej dłoni, pierwszy raz biedna Jaryna poczuła się tak blisko jego, i wielki smutek który przed chwilą wyrwał jej z ust tyle mówiący wyraz, stopił się w szczęściu bez granic. Rodzaj miłego obłąkania zawrócił jej głowę, oczy łzą jeszcze zaszłe zaćmiły się, usta uśmiechnęły, ręce pod dotknięciem jego zastygły i zadrżały. A Ostap? — on przecie był zimny jak kamień na którym siedział i drżenie Jaryny nie przeszło do jego piersi, w której była tylko smutna litość, on tylko myślał i rachował