mi sto razy. Uciekł pełen wiary we mnie, nie chcę się splamić, nie chcę go zawieść. Cóż pocznę? oto stanę przed nią winowajcą, stanę takim, żeby mnie kochać nie mogła; ukażę się jej zdziczałym, zardzewiałym samotnością, obojętnym; niepewnym przeszłości jakbym jej nigdy nie rozumiał, ukażę się jej szczęśliwym, pojadę do niej mężem pięknej Jaryny. Ona mną pogardzi, litować się będzie, kochać nie potrafi, porówna mnie z Alfredem i serce jej skłoni się ku oddalonemu.
Zimny ten rachunek gwałtownej namiętności, która wrzała dotąd w sercu jego, był najwyższego poświęcenia się znamieniem. Prawdziwie, tylko wielka dusza do takiej ofiary była zdolna, do ofiary która już sobą całe obejmowała życie. Umrzeć dla kogo w chwili podniesionego wysoko uczucia daleko łatwiej, niż poświęcić mu z rozmysłem wszystkie dni swoje do ostatka, dni tęskne, czarne, ciężkie, nieprzebyte. Potrzeba mu było poniżyć się tem poświęceniem w oczach jedynie ukochanej; a resztę pozostałych lat spędzić z Jaryną, której nie kochał, dla której czuł tylko chłodną litość, a brał na siebie obowiązek uszczęśliwić ją. Myślał wprawdzie, że szczęście prostej kobiety, nie wiele wymagać będzie — niezależności trochę, swobody i dobrego mienia, a czasem pieszczonego słowa.
Na dwie części rozdzieliła się ta wielka ofiara sięgająca aż do grobu. Odtąd ani spoczynku, ani wytchnienia, ani łzy pożądać mu nie było wolno; powinien był cierpieć, udawać szczęście i z wesołą twarzą płonąć na stosie własną nałożonym ręką.
Po przestanku milczenia, odezwał się do Jaryny która sama nie wiedząc czego, płakała: — Dopóki ja nie powrócę; ty tu zostaniesz na Chutorze moim, będziesz mi gospodarzyć i czekać tu na mnie.
— Tu? — spytała z trochę weselszym uśmiechem — o, to przynajmniej dobrze, ale na cóż wam jechać?
— Potrzeba, potrzeba koniecznie, o to nie pytaj.
Dziewczyna ruszyła ramionami.
— Jutro — dodał Ostap — przyjdę po ciebie do ojca i matki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.