Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj! nieszczęście! już ja wiem, że to będzie nieszczęście!
— To moja rzecz — rzekł szybko Ostap — kiedy tylko wasze mam słowo, pojadę po resztę do dworu.
I przybierał się już wsiąść na koń, ale to tak spieszne zaswatanie, bez swatów, bez kieliszków; bez zwykłych swadźby obrzędów jakoś nie w smak poszło staremu Kuźmie, który wszystkie stare zwyczaje bardzo przywykł szanować i wesela bez tych odwiecznych jego ceremonij nie pojmował.
— E! poczekajcie no, bo — rzekł wstrzymując Ostapa — a cóż bo tak się spieszycie? we dworze zwyczajnie jak we dworze, spią jeszcze na drugi bok; a i my tak rozejść się nie możemy, bez zapoin, bez sąsiadów, bez wszystkiego.
— Obejdziemy się — smutnie odpowiedział poglądając na Jarynę Ostap — słowo daliśmy sobie i dosyć, a wam ojcze coście się do pługa wzięli, to by i na pole nie od rzeczy.
— Wy bo myślicie, że to już ja tak z pilnej potrzeby myślałem z pługiem na pole, parobek że jest, poganiacz jest choć oba najęci, bo mnie P. Bóg swojego chłopca nie dał. Mogliby oni pójść z pługiem i chudoby nie zamęczą, popasą w porę, to wiem, ale człowiekowi w domu z założonemi rękoma siedzieć markotno. Ot, pomyślałem sobie, jakoś to weselej będzie wyjść w pole, i powoli za wolikami pochodzić, a popatrzeć, jak też to się śliczna ziemia kraje i odwraca gładko, jak to się ptaszęta Bóg wie zkąd zlatują do skiby po robaczki, jak to tam w połu, i na niebie — Mnie nie żaden mus do roboty, jest komu pójść za mnie, ale tak jak drugi co to woli do góry brzuchem leżeć nie lubię. Człowiek przy robocie poczciwieje i jakoś mu w sercu spokojnie. Więc na dziś poślę chłopaków, a zapoiny zrobim. Toćby nam i wstyd było, bez ludzi, bez sąsiadów, pokryjomu tak robić. — I taki się nie godzi, taki ja wam swatów dobiorę uczciwych i musimy zapić.
— Koniecznie?