Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— A koniecznie! — rzekł stary z uporem. — Co to my żebraki czy co, co się pod płotem swatają? E! taki potrzeba po ludzku i nie żałując.
— Ja pewnie nie pożałuję, kochany Kuźmo, ale widzicie ja od tych zwyczajów już odrosłem, i mnie pilno, bo droga za pasem.
— Alboż to opóźni? rzekł stary i poskrobał się w głowę nic nie rozumiejąc wyjazdu; lecz powiedziawszy sobie że widać już i nie powinien był rozumieć tego, ruszył się za swatami, za wódką i za całym obrzędem dziewosłębów. Dzięki miłości jaką Bondarczuk miał u ludzi i ciekawości, którą wzbudzało to niespodziane ożenienie jego, zebrali się rychło potrzebni i niepotrzebni i z wielką pociechą starego Kuźmy, odbyło się wszystko wedle odwiecznego rytuału. Nawet Jaryna której z oczów radość patrzała i duma, udawała nieźle i smutek i opór. Tego po niej wymagał zwyczaj; zwyczaj zbudowany na prawidłach, który przy każdym wyjątku tak dziwnym i uciążliwym się zdaje!
Nareszcie około południa, rzucając wszystkich w chacie Kuźmy podweselonych i szczęśliwych, a Kulinę mocno zakłopotaną z powodu srokatej kury, którą zabić wypadło; Ostap ubrany dość wytwornie i już nie po chłopsku, gdyż miał zawsze suknie drugiego swego stanu przygotowane na przypadek potrzeby; niepodobny do siebie i wedle Kuliny, wyglądający jak JW. graf, skierował się ku dworowi.
W istocie spojrzawszy na Ostapa, nikt by go o pochodzenie z gminu nie posądził, tak długie życie w innej strefie towarzyskiej wykształciło jego powierzchowność, a uprawa umysłowa, wybitnie piętnowała się w szlachetnych rysach jego twarzy. Przy męzkiem obliczu, przy wielkiej sile i odwadze, wielka też dobroć serca malowała się na pogodnem jego czole i w oczach niebieskich. Chód, ruch, obejście nie miały w sobie tej nieśmiałości jaką daje zwykle wygórowana miłość własna, obawiająca się upokorzenia na każdym kroku. Śmiały był, bo wszystko przewidział i wszystko znieść był gotów.