Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

podobniejszy był do swego plenipotenta niż do siebie. Ubrany przyzwoicie ze ścisłem zachowaniem przepisów mody, pory roku i dnia, trochę podłysiały, szczupły ale krzepki, blady, z fizjognomią zwyczajną, zmęczoną i niesympatyczną, z wargą dolną oddętą, przypominał aktora małej trupy, odegrywającego rolę orderowego pana. Zobaczywszy Ostapa przyjął go dosyć grzecznie ale z nieukrywanem podziwieniem, które go ogarnęło na widok tak niespodziewanego gościa. Gdy jeszcze lekarz witając go szepnął, że chce się widzieć z panem prezesem (tak go pospolicie tytułowano) na osobności, Suzdalski zmięszany, chociaż zawsze pan siebie, zaprosił go nie do pałacu, ale do izby, w której przed chwilą odbywała się sesja ekonomiczna.
Zasępione oblicze zdradzało wewnętrzny niepokój Jaśnie Wielmożnego, który poczynał obrachowywać w myśli ile za wszystkie nieopłacone wizyty lekarz żądać może, i wiele mu dać wypadnie dla utrzymania przyzwoitego tonu, i jak to niewygodnie płacić razem wszystko...
Pierwsze wyrazy Ostapa utwierdziły gospodarza w tem fałszywem mniemaniu; Bondarczuk bowiem począł skwapliwie od wyrazów:
— Służyłem panu gdym mógł, teraz ja mam do pana prośbę.
— Z całego serca panie, uczynię jej zadosyć; cóż pan każe?
— Co pan każe? wymówione było z widocznym strachem i niepokojem.
— Z dziwną przyszedłem prośbą.
— Z dziwną? Pan powiada, przyznam się... że, sądziłem...
Ostap nie dał domówić i przerwał:
— Proszę mnie nie posądzać, żem przyszedł dopominać się o dawniej mi ofiarowane i odrzucone nagrody, za kilka chwil poświęconych państwu — nie — nie — nie o pieniądze tu idzie.
— Nie o pieniądze! chwała Bogu pomyślał pan