powiatowego miasteczka i zeznajesz dobrowolnie uwolnienie całej chaty.
— Trzy dusze.
— Podług państwa tylko jedna, stary Kuźma: dwie kobiece się nie liczą. I tysiąc rubli.
— Mało.
— Półtora? dosyć? nie — dwa? mało? — trzy nareszcie — oddam co mam i kończmy.
Prezes nagle coś sobie przypomniał, zadumał się, zawstydził, pomiarkował i rzekł śmiejąc się, ale ciągle patrząc na asygnaty. — Żartowałem! żartowałem!
Odszedł od stolika, powrócił ku niemu, szedł jeszcze, zbliżał się znowu, aż wreszcie zebrawszy się na siły, zawołał, przybierając poważniejsze oblicze.
— Mam dla pana obowiązki; żądasz koniecznie uwolnienia tych ludzi, pieniędzy wziąć od pana nie mogę. No — uwalniam ich. — Cóż pan na to?
Sądził że Ostap przynajmniej do nóg mu się rzuci, ale on skłoniwszy głowę, podziękował tylko milczeniem, potem dodał:
— Masz pan mnie obowiązanego sobie na życie całe!
Suzdalski dziwnie usta wykrzywił jakby mówił: Tylko! ale już się nie cofnął.
— Wszystkie koszta — rzekł — spiesznie podchwytując — papier, prośby, podatki gruntowe i t. p. to pan naturalnie załatwi.
Wnuk ekonoma, syn plenipotenta przebił się przez kruchą pańską powłokę i zrzekał się większego zysku, a drobnostki upuścić nie potrafił.
— Jutro będę w powiatowem miasteczku, skończymy!
Ostap oddalił się z przykrem w sercu uczuciem wywołanem całą tą sceną; nie mógł potępiać, bo nie było za co, nie mógł przecież nie litować się nad biednym, który więcej robił dla oka ludzi, niż dla własnego sumienia.