Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.


Powracając do Kuźmy, który o swojem i swoich uwolnieniu dowiedział się z radością, zmięszaną ze smutkiem, bo swoboda dla niego była rozstaniem ze starą dziadów chatą, z polem, które w pocie czoła uprawiał, ze wszystkimi, do których przywykł od dzieciństwa; Ostap spotkał się z bryką żydowską. Na widok Bondarczuka, siedzący w niej stary żyd, ubrany po staroświecku w zapinanem na haftki żupanie i kapeluszu z ogromnemi skrzydłami, kazał konie wstrzymać, i z pomocą młodszego wysiadłszy, powitał lekarza z uszanowaniem i łzami prawie.
Ostap nie mógł go sobie nawet przypomnieć.
— Co to pan musisz po świecie robić dobrego, — czysto po polsku rzekł starzec? — ile to was ludzi błogosławić musi, kiedy zapominacie nawet o tych, co wam najwięcej winni.
— Dziękuję wam za dobre słowo, ale doprawdy!...
— No! no! ja się nie gniewam, ja się tylko dziwuję. Wolno wam zapomnieć, ale nie nam.
— Zkądże jesteście?
— Zkąd? z Berdyczowa. Jak to, pan nie przypominasz sobie Hercyka? Aj! aj! a pamięta pan, przyjechałeś na jarmark na Petra, a mnie mój Icko jedynak, leżał na śmiertelnej pościeli i doktorowie byli go opuścili. Jakaś poczciwa dusza powiedziała mi: Jest tu wielki lekarz co leczy ziołami; i uprosiłem pana, żeś przyszedł, a przyszedłszy siedziałeś dzień i noc, aż mego Icka wyleczyłeś. Pan myśli że to my mogli zapomnieć; a dawaliśmy panu tysiąc rubli, tysiąc karbowanych rubli i pan ich nie wziąłeś od nas! Albo to można zapomnieć?
Ostap się rozśmiał lekko.