Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uspokój się, proszę cię, uspokój się.
— Jak ja się mam uspokoić, mnie żal, żal, mnie wstyd i gorżko i sromotnie, ludzie palcami wytykać mnie będą i powiedzą: ot ta, co ją mąż pierwszego dnia porzucił.
— Niech ludzie mówią co chcą, Jaryno, mnie jechać potrzeba, ja pojadę — co ludziom do nas.
— Dobrze tobie mówić, odparła kobieta, tobie ni żal, ni wstyd, ni nic; tobie wszystko jedno, ale mnie, doczekawszy szczęścia pójść z torbami! Nie, nie, ja ciebie nie puszczę.
— Na Boga zaklinam cię, uspokój się, utul moja Jaryno; inaczej być nie może. Ja powrócę i nie pojadę więcej z domu, zostaniem z sobą ot tutaj na zawsze.
Ona nie słyszała już, zachodząc się znowu od srogiego płaczu; ale widząc upor męża, puściła ręce i upadła na ziemię szlochając. Napróżno starał się Ostap pocieszyć ją, utulić; próżno przybiegli ojciec i matka, nic nie pomogło; z sercem ściśniętem siadł Bondarczuk na konia, zostawując ją płaczącą jeszcze pod krzyżem w dolinie.