Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jaryna.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

a zaniedbanie towarzyskich stosunków, które tłómaczono dumą i napuszeniem arystokratycznem, obejście z ludźmi ostre i niegrzeczue, dokonały reszty.
Przyszło do tego, że dziedzic Skały nie mógł się już w większem towarzystwie pokazać, że wszystkie prawie domy były dla niego zamknięte, a na każdym kroku spotykały go odgróżki i zaczepki. Ostatnia kosztowała życie Ludwikowi M. młodemu, wielkich nadziei chłopcu, który poległ w pojedynku z ręki hr. Alfreda. Najdziecinniejsza okoliczność była powodem sprzeczki. Alfred na balu w powiatowem miasteczku danym za biletami, przyszedł umyślnie naigrawać się nieprzyjaźnym sobie. Rozsiadł się ze swoim złym humorem i dumną miną w krześle tańcującej panny, która stanęła właśnie do mazura z Ludwikiem. Zająwszy to miejsce przypadkiem, Alfred nie ustąpił z niego choć tancerka powróciła i stanęła przed nim, oglądając się i szukając krzesła. Ludwik bardzo grzecznie przypomniał hrabiemu, że miejsce to należało oddać komu było przeznaczone; ale on w najniewinniejszych tych kilku słowach znalazłszy cień szyderstwa, odpowiedział szydersko także:
— Mnie tu dobrze i nie wstanę; Pauu jeśli się podoba, możesz sobie przynieść inne krzesło.
— Mogę — rzekł rumieniąc się młody człowiek — ale nie lubię, żeby mi kto w taki sposób jak pan przypominał.
— A jeśli pan nie lubi to co? — spytał hrabia.
— To proszę go powtórnie o ustąpienie z miejsca.
— Ja go nie ustąpię.
— Więc pan chcesz żebym go zrzucił za kołnierz! — zawołał cały w płomieniach młody człowiek, któremu krew zawrzała.
Na te słowa Alfred parsknął śmiechem, i za całą odpowiedź zmierzywszy od stóp do głowy wejrzeniem pogardliwem Ludwika, prawie w twarz mu plunął. Ten jak piorun rzucił się na hrabiego i byłoby przyszło do karczemnej walki, gdyby przytomni nie rozjęli ich i nie uspokoili obu, pojedynkiem, wszystkich